Tym razem do Gołdapi postanowiłem jechać szutrami. Pogoda była ładna, więc kusiło. Wyjechać z Warszawy mogłem dopiero po południu, więc na szutry wskoczyłem gdzieś w połowie drogi, koło Kolna.
Trasa była bardzo fajna. Okolice rzeki Pisa i jeziora Śniardwy są bardzo malownicze.
PisaŚniardwy
Bliżej Gołdapi lasy gęstsze i bogate w grubego zwierza. Stado jeleni nie było łaskawe zapozować, za to łoś był bardzo fotogeniczny 🙂
Postanowiłem przemieszać olej w dyskotece. Wyszła leniwa trasa od Warszawy w stronę Wyszkowa, z naciskiem na dotarcie do doliny Bugu.
A dumny jestem z siebie, bo starczyło mi rozsądku, aby nie wjechać tutaj.
W jednej trzeciej szerokości było jeszcze na tyle płytko, że woda się do kaloszy nie nalewała. Parę kroków dalej było do pasa i zaczynało brakować woderów. A tak kusiło 😀
Kolejny rajd organizowany przez Wiecha. Tym razem formuła trochę inna – pierwszy dzień”lotny”, pomiędzy Nowogrodem a Ełkiem. Potem sobotnia pętla po okolicach Ełku i kolejny nocleg.
Pierwszy dzień zaczęliśmy wczesną pobudką w domu i gonitwą Warszawa-Nowogród. Na bazie byliśmy o 10:00, co okazało się zbyt późną godziną. Większość załóg była już na trasie. Pobraliśmy roadbooka i ruszyliśmy z kopyta. Przekonany, że trasa zaczyna się od dojazdówki asfaltowej zdążyłem dojechać do głównej przelotówki zanim moja pilotka w ogóle włączyła metromierz 🙂
Znajome załogi dogoniliśmy kilka kilometrów dalej, na stromym i śliskim podjeździe. Potem była już wspólna leniwa jazda.
Drugi dzień to pętla wkoło bazy w okolicach Ełku i kilka prób w terenie. Ciśnienia nie było, były za to liczne łosie! Niektóre nawet udało się złapać w kadrze.
Pierwszy mój wyjazd na Zmotę – imprezę organizowaną przez Franza i Adrenalinkę. Zacząłem ostrożnie, czyli od klasy Fiesta 🙂 Bardziej w roli wozu wsparcia serwisowego dla zmoty kolegów, niż jako rzeczywisty uczestnik. Zobaczy się, co będzie dalej, bo impreza zacna!
Zmota Domela i Marcela, z którą jechałem:
Jako, że ta zmotka dość szybko się zepsuła, dalej jechaliśmy z Trociną Piotra i Studenta:
Pogoda dopisała, zabawa na odcinkach i bazie była na poziomie.
Jaskiń to po rumuńsku pestera. W Rumunii jest ich od groma i trochę. Niektóre malutkie, inne na parę godzin zwiedzania.
Tych małych jest sporo w Wąwozie Sighistel. Podobno około 50 (?). Idąc w górę strumienia nietrudno dostrzec co najmniej kilka. Sam wąwóz jest fajnym miejscem na relaksujący biwak. Miejsca na namioty dużo, strumień, osłona od wiatru. Wystarczy minąć wioskę i jechać wzdłuż strumienia. Do jaskiń najłatwiej dotrzeć brodząc w strumieniu.
Spacer wąwozem Sighistel
Rumunia oferuje również cały szereg dużych jaskiń, przygotowanych do zwiedzania. Oznacza to, że trzeba zapłacić za bilet (raczej niewiele), ale w jaskini będzie przewodnik, oświetlenie i poręcze.
Takich dużych jaskiń zwiedziliśmy kilka.
Pestera Bolii to jaskinia w okolicach Petroszan. Znana z tego, że odkryto w niej pozostałości siedlisk człowieka pierwotnego. Nam utkwiła w pamięci z powodu kolorowego oświetlenia i plakatu z Gandalfem. Ogólnie warto.
Pestera Bolii i kolorowe mostkiGandalf tam był. Biały kieł też.
Pestera Poarta lui Ionele to jaskinia w południowej części Apuseni, niedaleko Garda de Sus. Nas trochę rozczarowała. Brak jakieś znaczącej szaty naciekowej czy spektakularnych kawern. Za to jakiś lokales prawie powybijał nam oczy kijkiem do selfie. Trochę go za to strollowaliśmy. Obraził się i przestał.
Pestera Poarta lui Ionele
Jaskinia Niedźwiedzia (Peştera Urşilor) to dla mnie numer jeden spośród rumuńskich jaskiń, które widziałem. Na wejście do środka trzeba zaczekać w kolejce, bo ludzi sporo. Warto! W środku całe kilometry sale z bogactwem stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów. A na końcu niedźwiedź. Pewnie nie miał latarki…