Historia sera…

Historia sera jest dosyć długa.

Jeszcze jadąc w kierunku Bośni, gdzieś na Węgrzech, właściciel auta zorientował się, że jedzie bez dowodu rejestracyjnego. Szukanie w portfelu i schowkach nie zakończyło się sukcesem. Po konsultacjach telefonicznych z rodziną pozostałą w Polsce, postanowiliśmy jechać dalej a dowód “będzie dosłany MMS-em”. Na granicy węgiersko-chorwackiej o dowód rejestracyjny nie pytali, więc wjechaliśmy. Na kolejnej, chorwacko-bośniackiej, było już trudniej, ale udało się – po solennej obietnicy poprawy i bardziej materialnych dowodach wdzięczności. Nerwów jednak było sporo.

Do Bośni więc dotarliśmy. Powrót był jeszcze ciekawszy. Podczas dojazdu do granicy bośniacko-chorwackiej kierowca zorientował się, że nie ma paszportu. Szukanie nie dało efektu. Wizja “zostawiłem w hotelu w Mostarze” była prawie pewna, ale przecież da się “przejechać tę granicę na dowód osobisty”. Jedziemy więc. Przed granicą, dla umilenia oczekiwania do odprawy, ustawione wielkie billboard-y: “Nie wolno przewozić wina i sera”. Ok, nie, to nie. Mamy, ale się nie przyznamy. Przecież nie będą szukać.

Granica. Pierwsze okienko – odprawa paszportowa. Dajemy dwa paszporty i ten nieszczęsny dowód osobisty. Coś długo trwa przeglądanie dokumentów. Wreszcie słyszymy pytanie “Czyj to dokument?”. No, mój – odpowiada kierowca – Ale przecież na dowód mogę przejechać. “Oczywiście, ale ten jest nieważny”. O, kurcze!!! Kierowca zaczyna szukać paszportu – regularny kipisz auta. Na drogę lecą bagaże, śpiwory itp. Wreszcie, po 15 minutach, jest. Znalazł się! Odprawa paszportowa zaliczona.

3 metry dalej drugie okienko – celne. Celnik znudzonym głosem pyta “Coś do oclenia? Co przewozicie?”. “Nie, nic do oclenia” – odpowiada kierowca – “Mamy tylko ser”. Pamiętacie billboard z zakazami? Za minę celnika nie dałoby się zapłacić kartą Mastercard 😀