Płatne drogi w Norwegii

Część dróg, w szczególności niektóre mosty i tunele, jest w Norwegii płatna. System opłat jest inny, niż u nas. Opłaty naliczane są automatycznie, poprzez system kamer, za przejazd płatnymi odcinkami. Potem należy tylko opłacić rachunek.

Żeby sobie ułatwić życie warto założyć konto w portalu https://www.epcplc.com/ i podać numer rejestracyjny auta. Po wycieczce dostaniemy ładne zestawienie płatnych odcinków, serię fotek auta i rachunek do opłacenia.

Pamiątkowe zdjęcie z Norwegii

Opłaty za poszczególne odcinki są różne – od 20 koron (jakieś 10 zł) za fragmenty obwodnic, po 100 koron za przejazd długim tunelem czy mostem. Długi tunel to w realiach Norweskich np. Jondal Tunnel, który ma ponad 10 km czy Folgefonna Tunnel – ponad 11 km. A są dłuższe. Tych krótszy, po kilkaset metrów, nawet nie ma co liczyć. 

Dodatkowo trzeba policzyć opłaty za promy. Za przeprawy promowe płaci się od ręki, przy wjeździe za prom. Kosztują po kilkadziesiąt koron, pływają szybko i regularnie. 

Budapesztańskie pokrywki

Będąc w Budapeszcie zwróciliśmy uwagę na pokrywki studzienek w chodnikach. Tyle wzorów i kolorów, że się w głowie kręci.

Zabawne, prawda? W dodatku na każdej ktoś stoi…

Ognioodporne sosny

W czasie jednej z wizyt na Teneryfie lokalny przewodnik opowiedział nam o ciekawostce, dotyczącej rosnących tam sosen. Drzewa zaadoptowały się do regularnych wybuchów wulkanów. Wykształciły specjalną budowę kory, która jest bardzo zbita i zawiera niewiele pęcherzyków powierza. W efekcie pień takiej sosny pali się bardzo trudno, nawet zalany lawą z wulkanu!

Panorama po wybuchu wulkanu

W trakcie wizyty na wulkanie Chinyero widzieliśmy ten fenomen na żywo. W czasie erupcji kilka lat wcześniej wulkan zalał lawą całą sporą dolinę. Żużel jest jeszcze bardzo świeży. Widać wyraźnie, że lawa sięgnęła wielu drzew a niektóre nawet opłynęła. Pomimo to pnie nie spłonęły. Spaliły się jedynie cienkie gałęzie, ale te odrastają.

Opalony pień sosny

Legoland

Klocki Lego widział pewnie każdy. Legoland to park rozrywki położony obok macierzystej fabryki tych zabawek. Jak na Lego przystało w większości zbudowany jest właśnie z klocków. Są oczywiście metalowe karuzele czy plastikowe zjeżdżalnie, ale większość atrakcji zbudowano z małych elementów, którymi można bawić się w domu.

Wejście

W parku rozrywki pełno jest modeli miast czy znanych budowali. Jest Statua Wolności i prom kosmiczny. Są holenderskie wiatraki i kanały

Dzieci mogą oczywiście bawić się również w inny sposób. Są karuzele, kolejki itp.

W Legolandzie jest również potężne oceanarium z mnóstwem ryb (prawdziwych), skarbów (z klocków) oraz nurków i łodzi podwodnych (też z klocków).

Można nawet spotkać prawdziwego wikinga.

Kanaryjskie wino

Będąc na wchodzącej w skład Wysp Kanaryjskich Fuertaventurze wybraliśmy się w objazdową wycieczkę. Wyspa nie jest duża a w ciekawe miejsca można dojechać dobrymi drogami.

Wieża broniąca portu
…a na wieży armata
Bałwanek
Chip. Dale zdążył uciec.

W trakcie wycieczki trafiliśmy do Puertito de los Molinos. Chciałbym je nazwać osadą, ale to raczej trzy baraki i winnica. Prowadzi do niej, i tylko tam, spory kawałek świetnej drogi asfaltowej. Wydało się nam to dziwne, dopóki nie spróbowaliśmy wina z Los Molinos. Warto było budować drogę! A dodatkowo wino lokalne jest dostępne w sklepach w cenie około 1 Euro za butelkę. Woda mineralna bywa droższa.

Interior
Nie tylko my przyjechaliśmy po wino

Timanfaya – spacer po księżycu

Park Narodowy Timanfaya (hiszp. Parque Nacional de Timanfaya) to leżący na Lanzarote teren wielkiej erupcji wulkanicznej z XVIII w. W ciągu 6 lat erupcji z kilkuset małych wulkanów wypłynęły rzeki lawy, zalewając sporą część wyspy. Wyspa była wtedy oczywiście zamieszkana, działało rolnictwo, uprawiano winorośl. Dla mieszkańców wybuchy wulkanów były katastrofą. Do tej pory można znaleźć winnice, w których krzewy winogronowe rosną w dwumetrowych dołkach, wygrzebanych przez rolników w wulkanicznej lawie.

Symbolem wyspy jest figurka diabła, wymyślona przez Cesara Manrique.

Symbol parku

Sam park nazywany jest czasem Górami Ognia (Montañas del Fuego). My używaliśmy nazwy „spacerować po księżycu”, wymyślonej przez lokalnego przewodnika wycieczek, z którym zwiedzaliśmy okolice. Ogólnie teren parku jest ściśle chroniony. Prowadzą przez niego bardzo nieliczne drogi asfaltowe, z których nie można zjeżdżać. Większość standardowych wycieczek kończy się i zaczyna w restauracji El diablo w środku parku. My wybraliśmy inną opcję. Wraz z przewodnikiem przemierzyliśmy pieszo kilkukilometrową trasę po parku i jego wulkanach.

Księżycowy krajobraz
Stożek jednego z wulkanów
Tunel lawowy
Wędrowanie po wulkanach wpływa na apetyt
Wracamy

Wycieczkę po wulkanach organizował przewodnik z CanaryTrekking. Polecamy!

Jaskinie w Rumunii

Jaskiń to po rumuńsku pestera. W Rumunii jest ich od groma i trochę. Niektóre malutkie, inne na parę godzin zwiedzania.

Tych małych jest sporo w Wąwozie Sighistel. Podobno około 50 (?). Idąc w górę strumienia nietrudno dostrzec co najmniej kilka. Sam wąwóz jest fajnym miejscem na relaksujący biwak. Miejsca na namioty dużo, strumień, osłona od wiatru. Wystarczy minąć wioskę i jechać wzdłuż strumienia. Do jaskiń najłatwiej dotrzeć brodząc w strumieniu.

Spacer wąwozem Sighistel

Rumunia oferuje również cały szereg dużych jaskiń, przygotowanych do zwiedzania. Oznacza to, że trzeba zapłacić za bilet (raczej niewiele), ale w jaskini będzie przewodnik, oświetlenie i poręcze.

Takich dużych jaskiń zwiedziliśmy kilka.


Pestera Bolii to jaskinia w okolicach Petroszan. Znana z tego, że odkryto w niej pozostałości siedlisk człowieka pierwotnego. Nam utkwiła w pamięci z powodu kolorowego oświetlenia i plakatu z Gandalfem. Ogólnie warto.

Pestera Bolii i kolorowe mostki
Gandalf tam był. Biały kieł też.

Pestera Poarta lui Ionele to jaskinia w południowej części Apuseni, niedaleko Garda de Sus. Nas trochę rozczarowała. Brak jakieś znaczącej szaty naciekowej czy spektakularnych kawern. Za to jakiś lokales prawie powybijał nam oczy kijkiem do selfie. Trochę go za to strollowaliśmy. Obraził się i przestał.

Pestera Poarta lui Ionele

Jaskinia Niedźwiedzia (Peştera Urşilor) to dla mnie numer jeden spośród rumuńskich jaskiń, które widziałem. Na wejście do środka trzeba zaczekać w kolejce, bo ludzi sporo. Warto! W środku całe kilometry sale z bogactwem stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów. A na końcu niedźwiedź. Pewnie nie miał latarki…

Szkielet niedźwiedzia

Trasa po Norwegii

Poniżej jest trasa, którą przejechaliśmy w 2018.

Start z Warszawy, do Hansa Park w Niemczech. Potem Hirtshals w Danii i prom do norweskiego Kristiansand. Dalej Preikestolen, Lyse Fjord. I na północ.

Na tracku oznaczone są ciekawe miejsca – lodowce, wodospady itp. 

Mieliśmy dotrzeć sporo dalej, ale na wysokości lodowca Folgefonna stwierdziliśmy, że nie ma sensu walczyć z ustawicznym deszczem i zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy na północ. Jeszcze tam wrócimy.

Byliśmy za to w Oslo, Kopenhadze oraz duńskiej wyspie Mon.

Powrót z Rumunii

Wycieczka Dyskoteką do Rumunii musiała zostać skrócona z powodu awarii skrzyni biegów. Zaczęło się od wchodzenia skrzyni w tryb awaryjny. Auto wyświetlało zielone M+S i ruszało i jechało używając tylko 3-ciego biegu. Słabo. Dało się jechać, bo błąd występował sporadycznie. Zdecydowaliśmy jednak nie pchać się w wysokie góry, tylko znaleźć mechanika i naprawić skrzynię.

Naprawa skrzyni w warunkach rumuńskich skończyła się na wymianie jedynie oleju. Nie pomogło. Drugą wymianę, na wszelki wypadek, zrobiliśmy sami w warunkach polowych. Nie pomogło. Zapadła decyzja o powrocie.

Start spod Oradei, dość wcześnie rano. Do Warszawy jakieś 900 km, w tym trzeba przejechać przez góry na granicy słowacko-polskiej. Auto rusza z trójki, jedzie na trójce – max 70 km/h. Było… długo.

W Warszawie naprawa skrzyni w serwisie. Diagnoza: błąd elektryki – z powodu jeżdżenia w tzw. „gnoju” zgniły kable 😀

Morał: disco 2 w trybie awaryjnym skrzyni (limp home mode) dojedzie daleko!

Przelotne deszcze

Jadąc do Norwegii mocno zastanawialiśmy się czy będzie tam dobra pogoda. Z racji długości naszego urlopu i wielkości tego kraju (popatrzcie na mapę, ale z południa na północ Norwegii jest ponad 1 500 km!) postanowiliśmy ograniczyć wycieczkę do rejonu Bergen. Jest tam mnóstwo atrakcji turystycznych, więc uznaliśmy, że na pierwszy raz wystarczy.

Norweskie miasteczko

Analiza informacji o typowej pogodzie pokazała, że padać będzie sporo. Większość dni z deszczem, ale zgodnie z informacjami deszcze miały być „przelotne”.

Ok, teraz już wiemy. Rejon Bergen jest jednym z najbardziej deszczowych rejonów Europy. „Przelotność” deszczu polega na tym, że rzeczywiście przeleci. Po 2 dniach ciągłej mżawki. I na 15 minut 🙂

Jeżeli wybieracie się w ten rejon, to nie zapomnijcie o porządnych ubraniach turystycznych. My mieliśmy oczywiście buty trekingowe, kurtki nieprzemakalne itp. To za mało. Potrzebny jest naprawdę solidny sprzęt turystyczny, oddychający i szybkoschnący. I to najlepiej z nadmiarem. Inaczej wycieczka kończy się podziwianiem Norwegii z okna przyczepy campingowej bądź smętnym pobytem w mokrym namiocie.

Na lodowcu. Oczywiście pada